Ponad rok temu pisałam o ekranizacji jednego z moich ulubionych komiksów, czyli Battle Angel Alita. Wczoraj byłam na seansie w kinie. Co z tego wszystkiego wyszło i czy było warto dowiecie się poniżej.
Słowem wstępu
Nie wiem ilu z Was zna oryginalny komiks, a ile tylko anime. Ale powiem wam, że z kilkoma recenzjami przed seansem się zapoznałam i... w sumie nijak nie zmieniły one mojego podejścia do filmu. Bo w sumie znajomość oryginału, sprawia, że ma się naprawdę wielką radochę. Ale od początku.
Do Imaxa wyciągnęłam Faceta, który opierał się trochę, przez "duże oczy" Ality. Ale po seansie był zadowolony. A on przecież nie cierpi mangi i animców, więc myślę, że już to dobrze o filmie świadczy. Czy dobrym pomysłem było pójść na 3D nie wiem. Pewnie jak film pokaże się gdzieś na dvd lub blueray, to porówna z wersją 2D. Dla mnie przygoda była przednia, choć zastanawiałam się czy wysiedzę tyle czasu w kinie.
Film a manga
Już od pierwszych kadrów film porwał mnie wprost w wspomnienia z lektury komiksu (który mam schowany w jednym z pudeł czekających wciąż na przeprowadzkę). Kadr za kadrem, scena po scenie, odczuwałam to miłe uczucie obcowania w nowej formie ze znaną już historią. Owszem, są pewne uproszczenia. Owszem, zostało troszkę wątków pomieszanych, kilka scen dodanych, kilka odjętych. Niemniej mam wrażenie, że całości wyszło to na dobre.
Film skupia się na pierwszych dwóch fragmentach historii Gumnn (oryginalny tytuł Ality) czyli miłości do Hugo i motorballu. Oba te fragmenty przenikają się w filmie dużo bardziej niż w mandze, co temu pierwszemu wychodzi tylko na dobre, bo świat wydaje się przez to spójniejszy. Po prostu mangaka tworząc swoje dzieło nigdy nie wie, czy pierwsze rozdziały chwycą, więc i świat jest troszeczkę tworzony "na bieżąco". W filmie natomiast można było wiadomości o świecie ujednolicić, co dało nam np. świetną scenę gry w motorballa przez niezcyborgizowane dzieciaki. Tego typu scenki naprawdę przypadły mi do gustu, bo uzupełniają wręcz wizję znaną z mangi.
Zresztą w ogóle film idzie bardzo z duchem oryginału. Źródłem materiału był komiks, wertowany na pewno ogromną ilość razy, ale tak samo OAV, które dodawało kilka nowych wątków. I choć ostatecznie kilka wątków w filmie zostało zmienionych, to nie uważam tego za grzech. Bo dzięki temu, film stał się bardziej zrozumiały dla widza, który dotąd nie miał okazji zapoznać się z mangą.
Dla jednych problemy, a dla mnie nie bardzo
W jednej z recenzji tego filmu usłyszałam, że wątek romantyczny z Hugo, jest tu niepotrzebny. Cóż, może z punktu widzenia domorosłego krytyka. Jednak z punktu widzenia fana mangi, był on wręcz niezbędny. W dodatku został całkiem sprawnie poprowadzony. Jak mówiłam wcześniej, ja tu widziałam kadr za kadrem komiksu przeniesiony na żywe postacie i puszczone w ruch. Wielką przyjemność sprawiło mi oglądanie znanych, ale też i tych dodanych scen.
Kolejnym zarzutem dla filmu było stwierdzenie, że brakuje w nim przesłania/filozofii. Oj, pewnie, że nie ma tu przesłania na miarę Blade Runnera, ale czy musi być? Czy każdy cyberpunk musi opowiadać o człowieczeństwie i tylko o tym? Jak dla mnie zarzut jest strzałem w kolano, bo kompletnie nie o to tutaj chodziło.
Zahaczmy jeszcze kwestię "wielkich oczu". Postaram się nie spojleować, ale dam wskazówki. Wiele osób narzeka, że wielkie oczy Ality wręcz odstraszają. Mnie osobiście nie przeszkadzały, Faceto się do nich przyzwyczaił. Nie zmienia to jednak faktu, że mają swoje wytłumaczenie (oprócz tego, żeby było bardziej jak w mandze). Przy oglądaniu zwróćcie uwagę na przebitki wspomnień Ality i twarze tam się pojawiające.
Łopatologia
No więc amerykańskie kino przyzwyczaiło nas do łopatologii stosowanej. Tu, niestety (a może stety), trzeba trochę wniosków wyciągnąć samemu, co chyba niektórym rozleniwionym recenzentom nie przychodzi łatwo (oj, pastwię się, wiem). Film nam nie mówi, że "Alita ma wielkie oczy, bo...". Film nam to pokazuje. Jest to naprawdę miłym zaskoczeniem.
Słowo na koniec
Ogólnie uważam, że Alita: Battle Angel jest sprawnie zrealizowaną ekranizacją mangi Yukito Kishiro. Nawet chyba lepszą niż OAV. Sprawne połączenie dwóch pierwszych historii, plus ogólna spójność przekazu jest naprawdę imponująca. Ludzie mówią, że zostawiono furtkę dla kolejnych części. Cóż, w końcu nie pokazano przecież całej historii o Alicie, a przecież oprócz głównej serii są jeszcze dwie. Na szczęście jakiś czas temu wydawnictwo JPF zrobiło reedycję Ality w wersji Deluxe i można też było dostać ją w twardej oprawie. I jeśli wszystko dobrze pójdzie, to wydadzą w podobnej formie kolejne serie. A być może doczekamy się kolejnego filmu?
Tego Wam i sobie życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz