niedziela, 25 sierpnia 2024

Stachanowiec in space - recenzja

To jest całkiem prosta i ciekawa historia jak to się stało, że kupiłam ten komiks. Z rynku komiksowego śledzę raczej mangi i kilku zaledwie polskich rysowników. Tak więc przy okazji promocji w moim mangowym dile... echem... znaczy, księgarni internetowej, zaczęłam przeglądać to i owo, w tym również europejskie komiksy. I tak trafiłam na genialną okładkę Stachanowiec in space. Pięciopalczaste postacie, mechaniczna ręka i karabin impulsowy rodem z Obcego mnie kupiły zanim jeszcze postanowiłam zgłębić co to właściwie jest. 

No, ale zgłębiłam i otworzył się przede mną nowy świat nowego dla mnie rysownika. Wpierw strona Błażeja „Qrjusza” Kurowskiego na facebook, tam odniesienie do wersji web komiksu, przeczytane kilkanaście pierwszych stron i klamka zapadła - komiks trafił do koszyka (choć przyznam, że ciężko było znaleźć po sklepach). 

Ciekawe, że autor działa już dość długo. Stachanowiec in space to jego kolejny komiks w uniwersum, gdzie komunizm w Polsce nie upadł, a jedynie przekształcił się i nawiązano ścisłą współpracę z Japonią. Jak zrozumiałam album opisuje kolejne pokolenie Stachanowców czyli perypetie Władka. Czy są one ciekawe? Dla mnie bardzo. 

Co ciekawe styl kreski, rasty, kadrowanie i tła jednoznacznie kojarzą mi się z mangą, choć w tym starym, dobrym stylu lat '80. Do tego stopnia, że łapiąc ten komiks w rękę odruchowo chwytam go, by czytać od prawej do lewej (przez okładkę, która równie dobrze wygląda do góry nogami nie jest to trudne). Wystarczy chwila zamyślenia i człowiek się zastanawia czemu po otworzeniu komiksu kadry są do góry nogami („błąd drukarski czy jak?”). Jest taki kadr, który wyglądał mi na żywcem wyjętego Batou z Ghost in the shell, który połączył się z Major w... bardzo nieodpowiednim momencie. Dodatkowo pojawiające się wszędzie wstawki w hiriganie, katakanie i kanji sprawiają, że naprawdę można się pomylić. Genialnie rozrysowane są też statki i stacje kosmiczne. To naprawdę wysoki level umiejętności rysowania. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić to do dwóch rzeczy - komiks nie ma 200 stron i rysunek ZUSu, który jest tak bardzo taki sobie... No i nazwisko autora na okładce jest wręcz niewidoczne (dobrze za to widać go na grzbiecie).

W warstwie fabularnej komiks nie odbiega jakością od rysunków. Narracja prowadzona jest sprawnie, z ciekawym twistem już na początku, który sprawia, że ma się ochotę zagłębiać dalej, byle by poznać o co chodziło na pierwszych kadrach. Każda z postaci jest na swoim miejscu, ma swoją rolę i nie jest „płaska”. A i końcówka trzyma w niepewności i z niecierpliwością oczekuję drugiego tomu.

Czy muszę jeszcze podsumowywać tą recenzję? Tak, podoba mi się bardzo i polecam każdemu sięgnąć po wersję fizyczną, bo jednak czyta się ją zupełnie inaczej niż w wersji web.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz