Kontrowersyjny temat. Co jest miarą czytelnictwa danej osoby? Czy ilość książek, ilość przeczytanych znaków? Czy książka o 2x większej objętości ma tą samą wartość co ta dwa razy mniejsza? Czy statystyki "ile książek przeczytałem?" mają sens, jeśli jedni czytają byle cieńsze woluminy, a inny opasłe tomy? A może chodzi o literki? To czy w takim razie czytanie gazet, komiksów, blogów, podręczników, publikacji naukowych też wliczać w czytelnictwo? Czy książki popularno-naukowe można zrównać z fabularnymi?
Osobiście bardzo lubię statystyki. Notuję kolejne książki i komiksy, z którymi się zapoznałam. Ale jednak nie widzę sensu w akcjach, np. "w roku xxxx przeczytam 52 książki". Nawet jeśli sobie założę jakiś cel, to jeśli pod koniec czasu jego realizacji mi brakuje, to sięgam do czegoś, co wiem, że szybko mi pójdzie i nadrobię w ten sposób braki. Ale czy to ma sens? W końcu czytać na akord czy dla przyjemności?
Mam niestety swoje przykre doświadczenia z czytaniem na akord. Swego czasu książki o tematyce fantastycznej połykałam wręcz, po kilka tygodniowo. Potem przyszedł czas na wyjście z samego tylko odbioru literatury, ale też o pisanie opowiadań, a potem pisanie recenzji. I jak się dostawało sporo książek do przeczytania i jeszcze opisania w krótkim okresie czasu, to można było poczuć przesyt. I jak tak w pewnym momencie poczułam. Efekt jest taki, że mało jest pozycji, do których sięgam sama z siebie. Prościej i szybciej sięgnąć po komiks.
Z drugiej strony czy warto w ogóle wartościować i porównywać czytelnictwo? Bo wartościować możemy na różne sposoby: po ilości przeczytanych książek, po czytanym gatunku, a może większą wartość ma czytanie powieści fabularnych niż popularno-naukowej? A może po autorach? No bo przecież jedni piszą tylko powieści, które nie niosą większych wartości w sobie, mają się po prostu dobrze czytać, a inni stawiają przed czytelnikiem pewne pytania. Czy większą wartość mają utwory, które niosą w sobie pewną wiedzę, którą mogą czytelnikowi przekazać, czy takie, której takiego przekazu nie mają?
Pomyślmy więc jeszcze inaczej - dla kogo ważne są statystyki odnośnie czytelnictwa? Dla szkolnictwa? System edukacyjny interesuje się bardziej tym, czy dzieci i młodzież czytają lektury, więc taka statystyka jest tutaj całkowicie bezużyteczna. Bo dzieci i młodzież mogą czytać, ale nie koniecznie lektury. Dla Państwa? No chyba nie. Rządzącym nie zależy, żeby społeczeństwo potrafiło samo myśleć. Więc dla kogo? Jedyny sektor, który może mieć z tego jakieś korzyści, to sektor wydawniczy. Ale... Dla wydawnictw bezwartościowy jest czytelnik, który czyta kilkadziesiąt książek rocznie, a żadnej nie kupuje. Więc jedynym kogo takie statystyki interesują są bibliotekarze - tylko, że biblioteki są nierentowne i nie zarabiają. W dodatku w tej chwili dzięki internetowi mamy dostęp do e-booków, po które możemy sięgnąć nie wychodząc z domu.
Komu więc i czemu przyświeca szerzenie czytelnictwa? Wydawnictwom, księgarniom, autorom, szkolnictwu? Może dzięki zwiększonej konsumpcji książek społeczeństwo stanie się mądrzejsze? Ale to po co w takim razie wydawać książki, które są fikcją lub przekazują wprost kłamstwa pod płaszczykiem prawd naukowych? Sektorowi wydawniczemu zależy przede wszystkim na sprzedaży, co nie koniecznie oznacza, że na czytelnictwu. Bo jest grono osób, które książki kupują i odkładają na półkę, bo nie mają czasu ich czytać (blisko 70 pozycji u mnie na półkach...). No i dla nich rynek książek z drugiej ręki i bibliotek jest niekorzystny, bo człowiek zamiast sięgnąć po nowe wydanie, weźmie starsze i autorzy, ani wydawnictwa już na tym nie zarabiają.
Może niektórych gorszy, że piszę o tak prozaicznej rzeczy jak pieniądze. Jednak napisanie, a potem wydanie książki wcale nie jest proste. Bardzo dużo czasu i pracy trzeba poświęcić, żeby coś wydać. A ta praca miło by było, żeby się zwróciła. Przecież nikt z nas nie lubi pracować za darmo.
To już końcówka tekstu. Takie moje drobne przemyślenia. Jeśli ktoś chce się wypowiedzieć w temacie, lub się ze mną nie zgadza, niech napisze w komentarzu. Z chęcią wejdę w merytoryczną dyskusję. Bo to jednak tekst prowokacyjny jest. Prowokuje do dyskusji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz