Z racji, że jednak od czasu do czasu zdarza nam mi się jednak spotkać ze znajomymi i zagrać w jakąś sesję, więc może by tak w ramach upamiętnienia tego historycznego faktu, spisać jakiś raport. No i przyda się, do pamiętania, co się działo na poprzedniej sesji, jakby znowu kolejne spotkanie przesunęło nam się o kilka miesięcy.
Tym razem sesja była kameralna, bo tylko MG i dwóch graczy. Moja postać, albinoska z pustki kosmosu, dość cherlawa i mało spostrzegawcza, ale za to z niej ciężki do ubicia wojownik. Do tego drugi osobnik, zabójca z dzikiego świata, Jasper. Co śmieszne, ma on większe pojęcie o technice niż ja.
Oto więc nasza dwójka została zapakowana na pokład statku kosmicznego "Litania Krwi" należącego do Inkwizycji i wysłana z misją na planetę Lucius. Mieliśmy tam polecieć, sprawdzić i rozprawić się z prawdopodobnie rozpleniającym się kultem Chaosu, najprawdopodobniej Tzeentch'a. Ponoć zaczęło się wszystko o pewnego kapłana maszyny, który chciał stworzyć sztuczną inteligencję. Dostaliśmy więc kajutę 222 i wraz z oddziałem Gwardii Inkwizytorskiej ruszyliśmy wypleniać herezję.
Cóż, zanim my znaleźliśmy herezję, ona znalazła nas. Statkiem zatrzęsło, Jasper dostał migreny i mieliśmy oboje dziwne przeczucie, że coś jest nie tak. Zebrałam rzeczy i wychynęłam na korytarz i dawaj w kierunku kantyny - w końcu tam zawsze ktoś jest. Jasper za mną, podobnie jak Serwuś, moja serwoczaszka służąca mi za megafon. Nie minęło wiele czasu (choć udało nam się w nim zaliczyć kilka efektownych spotkań z ścianami i sufitem, gdy ktoś bawił się grawitacją), a spotkaliśmy na swej drodze kilku gwardzistów, mówiących coś o Pożeraczach Światów.
Z racji, że ani ja, ani drugi gracz nie znamy specjalnie uniwersum Warhammera 40.000, to nam to nic nie mówiło. O tyle ma łatwiej nasz MG, że się nie kłócimy, tylko chłoniemy wszystko jak gąbka.
Pokrzepieni więc obecnością zbrojnego ramienia Inkwizycji ruszyliśmy z nimi, w kierunku czoła statku. Ledwie chwila minęła, a skądś wyszło nam naprzeciw kilku gostków w czerwonych pancerzach ze znakami chaosu. Nic tylko grzać do nich z blasterów. Tylko jeszcze trzeba je mieć. Na szczęście mieli je gwardziści. Z braku odpowiedniej broni i z ciągle zacinającym się ręcznym miotaczem ognia, napuściłam w końcu na przeciwnika Serwusia. Co skończyło się tym, że jeden z czerwonych pancerzy legnął na podłodze ogłuszony. Ostatecznie efekt był taki, że gwardziści wykosili tych kilku chaośników, co jednak nie skończyło się też bez strat po naszej stronie.
Tak sobie więc biegliśmy do przodu, to tłukąc się z czerwonymi pancerzami, to omijając wbitą we wnętrzności statku kapsułą (hm, no to wiemy skąd chaośniki na pokładzie), to znów dołączając do kolejnej grupki naszych gwardzistów, aż w końcu dotarliśmy do windy prowadzącej na sterówkę. Można by mieć nadzieję, że dostanie się do niej będzie miało jakiś sens gdyby nie rozsmarowane wszędzie szczątki naszej załogi.
Gdy tak kontemplowaliśmy krajobraz, z windy wypadł zakrwawiony człowiek w mundurze pilota, krzycząc do nas, że gość nawigujący statek oraz reszta załogi potrafiąca tym pudłem latać nie żyje i właściwie jesteśmy w wielkiej trumnie zawieszonej w pustce kosmicznej. Co prawda słowa brzmiały inaczej, ale sens był ten sam.
Zrobiliśmy więc w tył zwrot i ruszyliśmy w kierunku kapsuł ratunkowych. Oczywiście nie obyło się bez omijania jakiś zmutowanych obwiesi, których nasza broń się nie imała.Więc zamiast czekać, aż zrobią z nas miazgę, po prostu zamknęliśmy drzwi i ruszyliśmy równoległym korytarzem. Ale co robić, gdy za tobą lezie wielkie zmutowane coś, a przed tobą w pomieszczeniu, przez które musisz przejść stoi dwóch ewidentnych mutantów z mackami i pistoletami plazmowymi? Ano Serwuś do ataku, wywalić ostatni ładunek z miotacza w jednego z mutków, a potem, odebranym od jednego z mijanych trupów gwardzistów nożem, atak frontalny. Jak to się stało, że nikt nie skroił mojej skromnej osoby, a za to mi udało się jednemu z mutków prawie nogę odciąć, a drugiego też poważnie uszkodzić. Sprawę dokończyli mój towarzysz Jasper wraz z gwardzistami.
Zwycięstwem niestety nie mogliśmy się długo cieszyć, bo zaraz z drugiego wejścia wkroczyło dwóch w czerwonych pancerzach. Więc łaps pilota za kołnierz i przebiegamy na drugą stronę pomieszczenia unikając walki. Po drodze też łaps jakiś komunikator. W biegu udało się ustalić, że z tych co się ostało na pokładzie statku, właśnie druga grupa, po drugiej stroni kadłuba pakuje się do kapsuły ratunkowej. No i niestety jedynym miejscem w pobliżu, gdzie możemy się ewakuować, jest planeta od 50 lat okupowana przez siły chaosu. Cóż począć? Lepiej pożyć jeszcze chwilę, mając nadzieję, na ratunek, niż zginąć tutaj z braku odpowiedniej broni.
Na planetę dolecieliśmy w czwórkę. Tzn. cztery ciała, bo niestety nie wiadomo czemu pilot nie przeżył. Wylądowaliśmy w środku jakiegoś miasta, dookoła szare chudzielce wskazujące nas palcami. Ja, Jasper i Locker (to ten nieszczęsny gwardzista co się przytelepał z nami na tą planetę), wyskoczyliśmy z kapsuły, ale zaraz zza winkla wyszło trzech dryblasów, dwóch w znanych nam już czerwonych pancerzach i jeden w czarnym. Więc nie minęła minuta naszej obecności na tym padole a już do nas strzelano. Niestety huraganowego ognia nie przeżył Lokar. W związku z tym, zebraliśmy dupy w troki i salwowaliśmy ucieczką. Jeden blok na przełaj, drugi, jakaś fabryka amunicji czy czegoś, krótka potyczka z strażnikiem fabryki, znowu ulica. A tam dwóch takich, czerwonych wyżywa się na szaraku, więc my niewiele myśląc hyc do ich pojazdu (taki transporter co się nad ziemią unosił). Raz, dwa Jasper coś pogmerał przy kierownicy i ruszyliśmy z kopyta. Szaleńcza jazda trwała chwilę, z końcu ktoś nas zaczął gonić i ostrzeliwać. No więc ja działko w tył i próbuję z tego strzelać. Łatwe to nie jest, jak nie wiesz jak to działa, a w dodatku osoba prowadząca pojazd też nie do końca wie z czym to się je.
Ok, w końcu udało się pozbyć ogona, w komunikatorze odezwał się kapitan, ze go otoczyli w budynku i żeby się nim nie przejmować. Broni na chaośników i tak nie mieliśmy, więc z odsieczą nie było jak przyjść. Za to odezwała się radiostacja chaośników. Zameldowałam się, odebrałam meldunek, że jak zobaczymy transporter sterowany przez podejrzaną parę to mamy strzelać. Ok, więc jesteśmy celem nr 1. Jasper jeszcze sobie przypomniał, że chyba wszystkie tego typu pojazdy mają urządzenie namierzające. Więc wypakowaliśmy się z pojazdu, włączyliśmy mu gaz w przeciwną stronę, sami kierując się ku obrzeżom miasta. Zahaczyliśmy jeszcze o jeden blok i obrabowaliśmy rodzinkę z ubrań, coby wyglądać jak tubylcy. Jeszcze tylko Serwusia do torby i możemy iść dalej w miarę spokojnie. W ten sposób docieramy do obrzeży miasta sąsiadujących z pustynią. Tam wśród ruin jeszcze znaleźliśmy jakąś kryjówkę i tak przetrwamy do następnej sesji.
To wygląda bardziej jak partia figurkowego Space Hulka niż RPG.
OdpowiedzUsuń