Dwa lata temu facet wyciągnął mnie na "nowe Starłorsy" i w tym roku nie było inaczej. Po seansie spodziewałam się sporo załamek fabularnych i dziur. I cóż...
I czego się spodziewałam, to to dostałam. Ten film właściwie mógłby być dużo lepszy. Wystarczyło wyciąć kilkanaście scen gapienia się na siebie i już by pół godziny filmu odpadło. Ja rozumiem, że Star Wars to w tej chwili marka i ludzie i tak na to pójdą, nieważne jak długi ten film będzie. No ale 2,5 godziny? Czy naprawdę nie dało się tego czasu lepiej wykorzystać? Z tego filmu powinno się wyciąć z godzinę i nie było by szkody dla filmu.
Jest tu tym razem kilka fajnych i kilka debilnych pomysłów.
Fajne jest chociażby jak się Luke zachowuje. Rozterki Kylo Ren'a i jego maksyma o zabijaniu przeszłości.
Debilne jest natomiast dojenie morsa, dziura Ciemnej Strony Mocy, która nic nie robi, latająca, kosmiczna Leia, idiotyczne przyglądanie się masakrze transporterów, wycieczka po hakera, którego imienia nawet się nie zna. Zastanawia mnie trud włożony w stworzenie kryształowych lisków, gdy tak naprawdę nie mają one nic ciekawego do pokazania.
Totalnym nieporozumieniem jest sposób sterowania natarciem na bazę rebeliantów przez Ren'a. Ile on ma lat? 5 czy dwadzieściapare? Fajna była sala, gdzie przyjmował Snoke, tylko po co czerwona? W ogóle, to ta seria ma jakiś kompleks czerwieni? Nie mogły być po prostu stare, dobre, czarne, industrialne klimaty? Czerwona sala, czerwoni gwardziści, czerwone sztandary, czerwona planeta rebeliantów...
Rozwaliło mnie również jak Finn pokonał tego gościa w srebrnym pancerzu (w sumie to cały czas myślałam, że to babka). Czy zawsze musi być, że to biały ciemięży czarnego? Proszę was, przecież dużo bardziej klimatycznie byłoby zobaczyć tam również czarnoskórego człowieka, który wierzy w ideologię nowego porządku, a nie jechać takim beznadziejnym schematem. No i słowa o zdradzie miały by więcej sensu.
No i gdzieś zagubiło się to czym jest starwarsowa Moc. Czy gniew nie prowadził na Ciemną Stronę? A tu Rey radośnie się wkurza i czerpie siłę ze złości. Dodatkowo film cierpi na wszystkie wady fabularnego filmu familijnego Disneya. Ktoś tam ginie, ale nie główni bohaterowie, jest kosmos i kosmos, jakoś zapomniano, że świat to nie tylko kosmos. Nie ma nowych światów do odkrycia, nie ma dylematów moralnych, jest Rebelia czy też może grupka partyzantów. Jest na koniec rzewna scenka mająca nam wlać w serduszka nadzieję (och, chlip).
Dużo głupot i głupotek rozciągniętych w nieskończoność. Coś czuję, że następna część będzie trwała 3,5 godziny...
"Rozwaliło mnie również jak Finn pokonał tego gościa w srebrnym pancerzu (w sumie to cały czas myślałam, że to babka)"
OdpowiedzUsuńBo to była babka. Kapitan Phasma, grana przez Gwendoline Christie. Nie wiem, dlaczego uznałaś, że pierwsze wrażenie było mylne.