czwartek, 5 września 2013

Lwiogrzywy - klanarchiowe opowiadanie

Z racji, że zapewne nigdy nie dokończę tegoż opowiadania, a ponoć fajne, udostępniam szerszej publiczności. Może Was zainspiruje do ciekawej sesji, może rozegracie ciąg dalszy historii (to mogłoby być ciekawe). A przede wszystkim mam nadzieję, że będzie dobrze się czytało.


Lwiogrzywy

Biegła przez las, choć brakowało jej już tchu. Przeskakiwała gibko z korzenia na korzeń czując na plecach pożądliwy wzrok goniącej jej istoty. Wśród zaległej ciszy słychać było tylko jej chrapliwy oddech, gdyż ani ona ani goniąca ją splugawiona bestia nie czynili więcej hałasu niż szum liści. Wtem poślizgnęła się na wilgotnym, grubym niczym jej udo korzeniu. Sapnęła urywanie przewracając się. Gdy z trudnością łapiąc oddech odwróciła się, ciemna postać już nad nią górowała. Palące złośliwością oczy patrzyły z drwiną, a ociekający śliną jęzor oblizał czarny pysk. Potężna łapa wzniosła się do ostatecznego ciosu…
Wielkie cielsko upadło, gdy w jego bok uderzył szary kształt. Dziewczyna spostrzegła błękitny błysk w oczodołach gołej czaszki, gdy splugawiony obrzucił ją krótkim spojrzeniem. Czarna bestia zaatakowała błyskawicznie, głośno wyrażając swoje oburzenie na istotę, która przeszkodziła jej w zakończeniu pościgu i egzystencji młodej rytualistki. Obie postacie zwarły się z łoskotem i zaraz od siebie odskoczyły. Bestia podniosła się na tylnich nogach i z głośnym rykiem opadła na drzewo, za którym schował się splugawiony. Gruby pień pękł z trzaskiem niczym zapałka w rękach dziecka. Zdrętwiała Adira podniosła się chwiejnie. Cofnęła się kilka kroków, lecz ponownie potknęła się i opadła pomiędzy grube sploty korzeni wiekowych drzew. Zamarła, niezdolna do ruchu.
Tymczasem splugawiony o twarzy z gołej czaszki, w której płonęły błękitne iskry zamiast oczu wskoczył bestii na plecy. Stalowe mięśnie nie dały się tak łatwo przebić i szara postać stoczyła się na ziemię z dala od uzbrojonych w pazury łap. …
Nagle kłębiąca się masa znieruchomiała. Szara postać poruszyła się chwiejnie. Dziewczyna otworzyła usta w niemym krzyku schwytana przez wzrok splugawionego. Myśl, że trafiła z deszczu pod rynnę wypełniła jej myśli. Bo czy lepiej zostać pożartą przez bestię, czy dostać się w łapy naznaczonego Ciemnością i ryzykować swoim duchem?
- Nic ci nie jest? – zapytał obcy w slangu*.
Wyciągnął ku niej otwartą dłoń, lecz cofnęła się bezwiednie. Wówczas przykucnął obok, chwycił swoją czaszkę i podniósł ją. To, co wcześniej wzięła za oblicze splugawionego okazało się kościaną maską. Twarz siedzącego przed nią mężczyzny wyrażała tyle emocji co jej własna rytualna maska. Grzywa płowych włosów opadała zmierzwiona na szare futro, którego używał niczym płaszcza. Oparty o podłoże miecz ociekał krwawymi łzami, podobnie jak stalowe ostrza przymocowane do przedramienia przypominające szpony. Ręce poznaczone miał bliznami, a pod skórą grały rozedrgane jeszcze węzły mięśni.
Uspokoiwszy się potrząsnęła przecząco głową. Skinął jej w odpowiedzi i wrócił do pokonanej bestii. Ostrze miecza opadło kilkukrotnie i potężny łeb został oddzielony od ciała.
Adira jeszcze nigdy nie widziała, by ktoś tak beznamiętnie obchodził się z dziećmi Ciemności. Zapatrzyła się w ociekający szkarłatnymi kroplami czarny łeb i podjęła decyzję.
- Chodź za mną. Zaprowadzę Cię do siedziby mojego klanu.

~~*~~

Strażnicy klanu pojawili się znikąd. Groty strzał błyszczały groźnie opierając się na naciągniętej przez wprawne ręce cięciwie. Skórzane maski były równie nieprzeniknione co kościane oblicze obcego, podążającego za dziewczyną.
- Czarnoskrzydła, chodź tutaj! – stwierdził myśliwy stojący na przedzie. Niecierpliwy gest powstrzymał protest rytualistki – Kim jesteś i co tutaj robisz? – doleciało pytanie, gdy w kręgu obcy został sam.
Otoczony potrząsnął głową. Długa grzywa płowych włosów rozsypała się na szarym futrze. Błękitne oczy błysnęły groźnie w głębi białych oczodołów.
- Zwą mnie Lwiogrzywy. Jestem pielgrzymem z Krwawych Łowców – oznajmił głęboki głos.
- On zabił Czarnego – wtrąciła się szybko Adira.
Kilku strażników zerknęło na nią szybko i poprawiło naciąg.
- Czy to prawda?
Obcy nieśpiesznie ściągnął tobół, który do tej pory miał przerzucony przez ramię. Jego ruchy były nader ostrożne, by nie sprowokować łuczników. Rozwijając się poplamione szkarłatem płótno ukazało wielki łeb zabitej bestii. Szkliste, puste oczy patrzyły na myśliwego, a wielki, błękitny jęzor opadł na murawę.
Po przedłużającej się chwili przywódca strażników opuścił łuk, a reszta poszła jego śladem.
- Wilczarzu… – zaczęła dziewczyna.
- Wiem, siostro – myśliwy nie spuszczał wzroku z obcego – Zabierzemy Cię do naszej siedziby, a Widzący zdecyduje. Jednak, jeśli chcesz z nami pójść musisz oddać broń, a my musimy zasłonić ci oczy.
Lwiogrzywy skinął mu potakująco, po czym odpiął karwasz, do którego przymocowane zostały stalowe szpony, oraz pas z mieczem. Podał broń jednemu z myśliwych. Młoda Rytualistka podeszła do niego.
- Niestety jest to konieczne – szepnęła.
Był na tyle wysoki, że Adira sięgała mu ledwo do ramion. Pochylił się, by mogła naciągnąć mu worek na głowę.
- Rozumiem te środki ostrożności.
Poczuł delikatne dotknięcie kobiecej dłoni.
- Poprowadzę cię.
Skinął tylko głową.

~~*~~

Wydawało się, że krążą godzinami, czasem depcząc po miękkiej murawie, rozchlapując wodę w strumieniu, zapadając się w miękkie, błotniste podłoże, potykając o wystające z ziemi konary czy też kamienie. Częste zmiany kierunku sprawiły, że Krwawy Łowca stracił poczucie kierunku, a przy tym ocenę odległości. Drobna dłoń, którą trzymał, wciąż prowadziła naprzód. Czasem dziewczęcy głos ostrzegał o przeszkodach. Poza tymi rzadkimi chwilami cała grupa szła w milczeniu. Wiedział, że oddział składa się z kilkunastu osób, gdyż wyczuwał ich obecność wokół siebie, lecz słyszał tylko swój przytłumiony tkaniną oddech oraz szum tkniętych wiatrem liści. Taka precyzja w poruszaniu się po własnej dziedzinie była imponująca.
Zatrzymali się. Uścisk drobnej dłoni zniknął.
- Zdejmij worek, Krwawy Łowco – usłyszał głos Wilczarza – Będziesz potrzebować swoich oczu.
Lwiogrzywy zamrugał ponownie przyzwyczajając oczy do światła. Znajdowali się pośrodku wzgórza. Nad nim piętrzyła się biała, goła skała. Adira, a za nią Wilczarz, wspięli się na wąską półkę. Niewidzialna z dołu wąska ścieżka pięła się w górę zbocza łagodnym łukiem. Następnie wspięli się na jakoby gładką ścianę, choć za każdym wyciągnięciem ręki dłoń trafiała na wyżłobiony występ. Wilczarz stanął pod skalnym nawisem. Kolejni członkowie grupy znikali w jego nieprzeniknionym cieniu. Myśliwy gestem zaprosił obcego do przejścia głębiej. Okazało się, że pod nawisem nie ma ukrytej w cieniu kamiennej ściany, lecz znajduje się wąska gardziel rozszerzająca się w ciągnący dalej korytarz.
Ponownie był prowadzony za rękę. Wszechogarniająca ciemność napierała i przytłaczała jego zmysły. Jedynie lekkie szuranie obutych stóp i delikatny uścisk dłoni, podpowiadały, że nie został sam. Wokół narastał szum – z ledwo słyszalnego, aż do ogłuszającego ryku. Stanęli przy wylocie korytarza. Przed nimi z łoskotem przelewał się wodospad. Znajdowali się mniej więcej w połowie skalnego komina, w którym znikała płynąca w górze rzeka. Lwiogrzywy widział tylko wypolerowane, wilgotne skały i lekko podświetlony przez wpadające światło wodospad. W rozedrganym półmroku zauważył, ze zostali sami: on, Wilczarz i dziewczyna. Myśliwy skinął rytualistce. Adira cofnęła się kawałek i skoczyła z krótkiego rozbiegu znikając za ścianą wody. Ryku wodospadu nie sposób było przekrzyczeć. Obcy pochwycił groźne spojrzenie ciemnych oczu rzucane zza skórzanej maski. Wilczarz wykonał zapraszający gest.
Krwawy Łowca wstrząsnął płową grzywą. Cofnął się dla lepszego rozpędu. Krótki bieg i skok prawie kosztowały go życie. Rozbijając ścianę wody poczuł, jakby ktoś uderzył go młotem w plecy. Żywioł porwał go w dół i wylądował brzuchem na krawędzi przeciwległej groty panicznie szukając oparcia dla palców. Silne ręce złapały go pod ramiona i z trudem postawiły na nogi. Zaraz też migotliwą ścianę przebił Wilczarz lądując miękko niczym kot. W jego oczach odbijało się rozbawienie, gdy patrzył na zdyszanego obcego.

~~*~~

Lwiogrzywy odsunął zniszczoną zasłonę i wszedł. Za nim bezszelestnie wsunęli się Wilczarz i Czarnoskrzydła. Po krótkiej chwili, gdy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, w głębi komnaty zauważył ciemny kształt siedzącego na podwyższeniu mężczyzny.
- Podejdź, chłopcze – usłyszał emanujący mocą głos.
W migotliwym blasku świec dostrzegł więcej szczegółów. Mężczyzna był już zasuszonym starcem. Siedział na miękkich skórach pośród rozrzuconych poduszek.
- Usiądź – tym razem starzec wskazał matę przed podwyższeniem.
W jego chudej postaci było coś niepokojącego. Coś, czego Lwiogrzywy jeszcze nie potrafił określić.
- Kim jesteś?
- Lwiogrzywy z Domu Krwawych Łowców – odparł i schylił lekko głowę w geście szacunku.
- Żerca… - starzec mlasnął, smakował to słowo wypowiedziane w gnozie**.
Lekko zaniepokojony ponownie skinął głową.
- Zatem witaj wśród Kroczących Pomrokiem, Lwiogrzywy. Jak zapewne wiesz, zwą mnie Widzącym i jestem tu swego rodzaju metropolitą.
- To dla mnie zaszczyt.
- Żaden to zaszczyt – uśmiechnął się lekko starzec – Jestem przywódcą zdziesiątkowanego przez głód i bestie klanu.
- Jednak – rzekł z namaszczeniem Lwiogrzywy, kontynuując rozmowę w rodzimym języku – jako ich przewodnikowi należy ci się szacunek.
Ciepłe światło odbijało się w szeroko otwartych oczach metropolity. Wtem żerca zrozumiał, co wzbudziło niepokój jego wyostrzonych zmysłów. Oczy Widzącego pokryte były bielmem, a mimo to śledziły każdy jego ruch.
Zapadła cisza, w której wyczuwało się lekkie napięcie. Ślepy wzrok Widzącego przewiercał Krwawego Łowcę na wylot.
- Wilczarzu? – palące spojrzenie przeniosło się na myśliwego, a Lwiogrzywy z trudem rozluźnił napięte mięśnie.
- Czarnoskrzydła prowadziła go ku siedzibie. Zabił Czarnego.
- Zatem powinniśmy go ugościć – pokryte bielmem oczy ponownie skierowały się na żercę – Jutro podejmiemy więcej decyzji.
- Ależ Widzący… - zaczął Wilczarz.
- Dość! – głos starca przeciął powietrze niczym trzask bicza – Idź zająć się naszym gościem. Mam jeszcze do pogadania z Czarnoskrzydłą.

~~*~~

Rytualistka uklękła na macie. Przed sobą położyła skórzaną maskę.
- Adiro… – głos Widzącego złagodniał.
- Wuju… - zamilkła czując jak ściska jej się gardło. Szybko dotknęła czołem maty.
Widzący westchnął.
- Niech duchy Przodków otworzą przed nimi Wrota Wymarłych Światów – ból zabarwił smutno jego słowa – Adiro, wiedzieli czym ryzykują odprowadzając cię na Ścieżkę Pomroku. Czy to właśnie Czarny ich zabił?
- Tak – odpowiedziała przełykając narastającą w gardle gorycz. Nie czas teraz było na opłakiwanie zmarłych – Wkroczył w pentakl przy ostatniej zwrotce mantry.
- Niech Przodkowie mają nas w opiece. Choć może to właśnie oni skierowali do nas tego Krwawego Łowcę.

~~*~~

W komnacie unosił się zapach stukwietnika, z którego sporządzone zostało kadzidło. Nieruchomy wzrok Widzącego śledził niewidoczne obrazy. Niebezpieczeństwo się zbliżało. Być może Krwawogrzbiety niedługo osiągnie swój cel, a wówczas tajemnice Kroczących Pomrokiem na zawsze zostaną zamknięte za Bramą Wymarłych Światów.
Wyprawiona skóra zasłaniająca wejście uchyliła się i do środka wszedł Lwiogrzywy.
- Prosiłeś bym przyszedł.
- Tak, usiądź Krwawy Łowco – starzec wskazał na matę przed sobą – Mam nadzieję, że zostałeś dobrze ugoszczony.
- Dziękuję za troskę, Widzący – pochylił lekko głowę i zawahał się – Czy mogę zadać pytanie?
Usta metropolity wykrzywił słaby uśmiech.
- Pytaj.
- Skąd wiedziałeś czy się zajmuję?
- A kto inny niż żerca mógłby nosić jako płaszcz wilkołacze futro? – krótki, lecz szczery, śmiech obiegł komnatę – Nie dziw się. Czyż nie mówiłem, że jesteś wśród Kroczących Pomrokiem?
Zmieszany żerca pokłonił się trochę głębiej niż zwykł to czynić.
- W takim razie twoje umiejętności są niezwykłe, metropolito. Jeszcze nie widziałem nikogo, kto w ten sposób wykorzystywałby swoje zdolności.
- Kiedy oczy zawodzą, pozostaje tylko wzrok wewnętrzny. Lecz nie o tym chciałem z Tobę porozmawiać.
Nad rozżarzonymi węglami uniosła się smuga dymu, gdy Widzący rozsypał na nich trochę kadzidła. Biała mgiełka wiła się unosząc się pod sufit. Suche, lecz silne wciąż dłonie starzec położył na podołku.
- Żerco, co chcesz za swoje usługi?
- A z czym mam się zmierzyć, Czcigodny?
- Z bestiami podobnymi do tej, z którą zmierzyłeś się wczoraj.
- Bestiami? Ile ich jest?
- Z pewnością z kilkoma. Trudno rzec ile w tej chwili ma pod swoją komendą Krwawogrzbiety.


* Slang – wspólna mowa

** Gnoza – język Zakonu Rytualistów

1 komentarz: