sobota, 20 lutego 2021

Koci sen - zapis sesji solo

 

Koci sen to specyficzna gra. Ma wyjątkowy klimat i wyjątkowe założenia gry prawdziwie solo - nie MG i gracz, a tylko książka i gracz będący jednocześnie MG. To co znajdziecie poniżej to moja opowieść, która powstała podczas sesji. Otóż stwierdziłam, że spisując na bieżąco kolejne wydarzenia lepiej się w nie wczuję, niż gdybym sobie je tylko wyobrażała, lub opowiadała na głos.

Oto zapis sesji w Koci sen:

Nazywam się Sakura Ogami. Ta opowieść zaczyna się jak wiele innych, choć z pewnością jest niezwykła. Oto jak co dzień siedziałam w ogórku ulubionej kawiarni, gdy do moich uszu dotarł dziwny dźwięk – ni to miauczenie, ni to śpiewanie. Zza rogu wyszedł brązowo-czarny kot, który kiwał się do rytmy niezwykłej, kociej piosenki. Zafascynowana obserwowałam go, aż znikł zza rogiej kolejnego domu. Czym prędzej ruszyłam za nim, zapominając o w połowie wypitej kawie. Czułam się trochę dziwnie podążając za ewidentnie nucącym coś kotem, tym bardziej, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Choć może kot po prostu wiedział, którą drogę wybrać, tak by nikt mu nie przeszkadzał. W końcu dotarliśmy do uliczki zakończonej ślepo żywopłotem. Kot nie przerywając mruczanki wspiął się na tylnie łapki i oparł o niewidoczne… drzwi? Obraz lekko zafalował, jak gdyby przesunęła się szyba, a kot wszedł w szczelinę i zniknął. Podeszłam do żywopłotu – listki delikatnie poruszały się w rytmie szeleszczącego wiatru. Moje uszy wychwyciły dźwięki cichnącej, przytłumionej mruczanki. Wyciągnęłam dłoń i moje ręce trafiły na twardą powierzchnię, w dotyku przypominającą drewno. Pchnęłam z całych sił i przede mną ukazał się widok na porośniętą lasem dolinę. Zaskoczona przeszłam kilka kroków. Przecież to magiczny świat z moich dziecięcych rysunków…

Słysząc za sobą szelest odwracam się zaskoczona, lecz po uliczce, którą przybyłam nie ma już śladu. Za to wśród drzew przechadza się… czarownica! Przecież tego haczykowatego nosa, spiczastej czapki i czarnej sukni nie można inaczej skojarzyć. Tym bardziej, że kroczy za nią miotła.

- Że też musiałaś się zepsuć akurat teraz. Akurat gałązkę lotu ułamałaś robiąc tego głupie żarty. O! A kto to? Paniusiu, chyba cię pierwszy raz tu widzę.

- Dzień… Dzień dobry! – mówię zaskoczona i chowam twarz w sztywnym ukłonie, by nie pokazać jak bardzo zdenerwowana jestem.

- Dzień dobry! To się okaże! Podnieś tą śliczną główkę, Paniusiu – gestem nie znoszącym sprzeciwu chwyciła mą brodę i pociągnęła do góry – Kogo my tu mamy… Ach, spokojnie, spokojnie, bo ci twoje chore serduszko z piersi wyskoczy! – uśmiechnęła się dobrotliwie. – Twoja twarz wydaje mi się znajoma, ale chyba dawno się nie widziałyśmy. Skąd przyszłaś?

- Ja… przyszłam za kotem. Takim… czarno-brązowym – wybełkotałam nieskładnie.

- Ach! – przyjrzała mi się z uwagą. – Nie przejmuj się. To, że się tu znalazłaś ma swoją przyczynę i cel. A jeśli się postarasz, szczęście cię nie opuści! No, leć już za swoim mruczkiem!

Dziękuję czarownicy i zbiegam ze wzgórza, starając się wyłowić z szumu drzew niezwykłą kocią melodię, która sprowadziła mnie do tego magicznego lasu. Gdy tak biegnę, nagle przewracam się.

- Ojej, nic ci się nie stało? – słyszę delikatny, kobiecy głos.

Gdy podnoszę głowę, okazuje się, że stoi nade mną młoda dziewczyna w stroju pokojówki.

- Chciałam cię ostrzec o tym korzeniu, ale nie zdążyłam – uśmiecha się, lecz widzę, że mój upadek sprawił jej niejaką przyjemność.

- Czy… widziałaś może kota? Takiego czarno-brązowego?

- Księciunia? – zachichotała – A po cóż ci on? On ma już swoją ukochaną.

- Nie, nie o to mi cho…

- Och, daj spokój! Takie łamagi jak ty nie mają u niego szans. Lepiej odwróć się na pięcie i wracaj skąd przyszłaś.

Wstałam i otrzepałam ubranie z igliwa i liści.

- Nie twoja sprawa co i dlaczego chce od tego kota.

Wzruszyła ramionami i posłała mi przeciągłe spojrzenie, a ja ruszyłam przed siebie. Dobrze pamiętałam, że w dolinie znajdowała się magiczna wioska. Może tam znajdę swojego przewodnika? Gdy zbliżam się do wioski, zauważam pilnujących wejścia strażników – to ryś i żbik, stojące na dwóch łapach, ubrane w fantazyjne kaftany i trzymające po halabardzie. Czy mnie ot tak wpuszczą do wioski? Może jeśli nazbieram jagód i apaszkę zawiążę na głowie, to mnie wpuszczą?

Kiedy podchodzę do bramy, strażnicy pomimo ożywionej dyskusji zagradzają mi drogę halabardami.

- A ty tu czego? – żbik syknął na mnie przeciągle. – Nie wpuszczamy tu byle kogo. Kogo tu szukasz?

- Myślałam, że może w środku znajdę kota… takiego w czarno-brązowego…

- Ss… - przerwał mi ryś – Zważaj na słowa! Pytasz o Księcia, jakby był najzwyklejszym kotem! Jazda stąd! Osoby o tak niewyparzonym języku nie mają prawa wstępu!

- Przepraszam… - odrzekłam, a oczy zaszły mi mgłą łez. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w las. Teraz sprawiał zupełnie inne wrażenie, niż ten z moich dziecięcych rysunków.

Poprzez płacz słyszę nieznany mi głos.

- O! – gdy podnoszę głowę, poprzez łzy widzę wysokiego, choć szczupłego mężczyznę w wytartym, długim czarnym płaszczu, który podnosi wyżej trzymają w dłoni latarnie by mi się bliżej przyjrzeć. Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno.

- Hm… Co tu robisz? – jego głos jest jednocześnie chrapliwy i miły, czuć, że nie spodziewał się tu nikogo na skraju lasu.

- Ja… nie mam gdzie się podziać… Strażnicy nie wpuścili mnie do wioski…

- Hm… - to chyba najczęściej powtarzane przez niego słowo. – A skąd jesteś? Nie mogłaś wrócić do domu?

- Ja… - głos mi się łamie, gdy czuję wzbierające w gardle łzy – Ja tu przyszłam… za kotem… takim czarno-brązowym… wiem, że to nieładnie… ale on mruczał taką melodię… a czarownica… - urywam ten nieskładny monolog i nie mogąc wykrztusić już słowa, chowam głowę w kolanach.

- Hm… - czuję, że latarnik przesuwa się kilka kroków w moją stronę. – Nie mogę cię zostawić na skraju lasu. Chodź ze mną.

Podnoszę głowę, lecz widzę już tylko plecy mężczyzny. Chwytając tą iskierkę nadziei podbiegam do niego i razem zdążamy w kierunku bram wioski. Koci strażnicy zauważają latarnika i chyląc czoła przepuszczają go. Jednak tuż przed moim nosem opuszczają się halabardy i uderzają w siebie ze stukiem.

- Przepuście ją. Jest ze mną – drzewca natychmiast zostały poderwane w górę, a ja czym prędzej biegnę za mym opiekunem. Razem idziemy ulicami wioski, której domostwa wydają się znajome, a jednocześnie nieprzyjazne w otaczającym nas mroku. W końcu docieramy do domku tuż przy zamku i wchodzimy do środka. Wita nas miłe ciepło i miękkie światło bijące wprost z kominka.

- Arturze, już myślałam, że kolacja całkiem wystygnie – wielka sikora zaniemówiła w pół słowa, gdy zobaczyła mnie stojacą tuż za latarnikiem.

- Hm… - mruknął mężczyzna spoglądając na ogromnego ptaka.

- Ach, dziecko! Chodź tu czym prędzej do kominka, ogrzej się! – sikora potrząsnęła głową i już w kilku skokach znalazła się obok mnie. Nie widząc kiedy zostałam posadzona  w fotelu, a do moich rąk trafił kubek gorącej herbaty. Zaraz też zostałam nakarmiona przepyszną potrawką i ryżowymi kulkami.

- Hm… Znalazłem ją, jak siedziała na skraju lasu.

- O mój boże! – jęknęła sikora, skoczyła i przekręciła łebek – Dziecko drogie! Dlaczego tam siedziałaś?

- Ja… - zaczęłam łamiącym się głosem i opowiedziałam moją przygodę. Gdy skończyłam, zapadła cisza przerywana tylko przez trzaskające w kominku drewno.

- Hm… - latarnik przyjrzał mi się uważnie – Obawiam się, że nie spotkasz już Księcia.

- Arturze… - upomniała go surowo sikira i spojrzała na mnie łagodnym wzrokiem – Drogie dziecko! Z pewnością znajdziemy sposób, byś mogła wrócić do domu. Co prawda Książe tylko zna lokalizację drzwi prowadzących do twojego świata…

-Co?! – przerwałam, wstając. Kubek wyleciał mi z dłoni – Już nie wrócę do domu?!

Wtedy właśnie musiałam stracić przytomność.

Przez kolejne kilka dni pomagałam w domu latarnika – sprzątałam, gotowałam, chodziłam na zakupy. Domownicy byli dla mnie niezwykle życzliwi, lecz czułam smutek na myśl, że już nigdy nie spotkam swoich przyjaciół i rodziny. Wszyscy będą się martwić, a ja nawet nie mam jak ich uspokoić!

Tego dnia w wiosce odbywało się święto powitania lata. Bawiłam się razem z dziećmi w rzucanie kółkiem, gdy do mych uszu dotarła znajoma melodia – ni to mruczenie, ni to śpiew. Gdy odwróciłam się w tamtą stronę, czarno-brązowy ogon znikał właśnie w sąsiedniej alejce. Być może to moja jedyna szansa, by ponownie spotkać tego, który być może nieumyślnie mnie tu sprowadził. Z miejsca pobiegłam w tamtą stronę. 

Alejka wypełniona była bawiącym się tłumem, a na podest wskoczył właśnie mój czarno-brązowy kot. Gdy przepchnęłam się przez tłum prawie pod sam podest, zauważyłam, że kot ma na głowie malutką koronę – tak, nie ma wątpliwości, to prawdziwy Książe. Tuż przede mną stali znajomi strażnicy ryś i żbik. 

- Ogłaszam rozpoczęcie wiosny! Zabawę czas zacząć! – koci głos przebiegł nad tłumem, buchnęło konfetti i podniosły się wiwaty. Zrezygnowana zwiesiłam głowę.

- Książe – usłyszałam znajomy głos – To ta, o której ci mówiłam – to czarownica stała obok ukoronowanego kota i wskazywałam mnie palcem.

- Choć no, Dzieweczko – skinęła na mnie palcem.

Mieszkańcy rozstąpili się zaciekawieni, jednocześnie robiąc mi miejsce, bym mogła przejść ku platformie. Czujnie obserwowały mnie oczy strażników, lecz na wyraźny znak Księcia weszłam na górę.

- Winny ci jestem wdzięczność i przeprosiny – kot stanął na tylnich łapach i skłonił mi się dwornie.

- Ale… jak to? – szepnęłam zaskoczona.

Kocur uśmiechnął się szelmowsko.

- Czy to nie ty stworzyłaś tą krainę? – zerknął na mnie łobuziarsko – To twoje dobre serce tknęło życie w tą krainę – machnął łapą by się zniżyła. Uklękłam posłusznie wciąż zaskoczona.

- Siła twojego serca obudziła życie w tej krainie, lecz jednocześnie je osłabiła – miękka łapka dotknęła moich piersi, a ja poczułam rozchodzące się po ciele niezwykłe ciepło. – Lecz nie martw się, już wszystko będzie dobrze. Radujmy się! – zakrzyknął do mieszkańców…

Radosny krzyk dzieci wyrwał mnie ze snu. 

Wciąż rozespana rozglądałam się po pokoju, aż w końcu dotarło do mnie, że to mój pokój, a cała przygoda to musiał być tylko sen.

Jednak w tym też momencie zauważyłam siedzącego na parapecie czarno-brązowego kota, który intensywnie się we mnie wpatrywał. Gdy pojął, że go zauważyłam miauknął i zeskoczył na ziemię. Czym prędzej podbiegłam do okna, lecz jedyne co zobaczyłam to trawnik ogródka. Wydawało mi się, że przez krótką chwilę słyszałam dziwną melodię – ni to śpiew, ni to miauczenie…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz