poniedziałek, 23 lutego 2015

Czytaczowy niechciej

Był taki czas, kiedy Narmo czytało na wyścigi. Właściwie to z nikim się nie wyścigowało, ale za to miało dużo książek na półce, których recenzje powinny być "na wczoraj". Stan taki trwał rok czy dwa i zawsze niczym katowski topór wisiało nad głową kilka tomów, które trzeba odhaczyć jak najszybciej. Ból recenzenta jest też w tym, że nawet najpodlejszą książkę trzeba przeczytać, nawet najbardziej miałką opisać i ocenić. A wierzcie, nie każda książka jest warta czytania, nawet te 300-400 stronicowe. Tak więc Narmo po różnych przygodach zafundowanych przez życie, odpuściło sobie recenzowanie, jak i czytanie w ogóle.


W ten genialny sposób z osoby będącej na bieżąco z wieściami z wydawnictw Narmo stało się totalnym ignorantem, który olewa wszelkie lektury gloryfikując te wydane w latach '80.

W międzyczasie okazało się, że zamiłowanie do dobrych historii i ładnych rysunków można połączyć czytując komiksy. Na tapetę trafiły więc mangi i komisy różnej treści. Udało się przeczytać nawet spore tasiemce. Mania książkowa przeszła w manię komiksową.

W życiu Narmo było już kilka różnych hobby, począwszy od origami, zwierzaki, rysowanie, a nawet przez chwilę pisanie melodii. W końcu przez przypadek trafiło, że zahaczyło mnie o fantastykę i już tak zostało. W sumie fantastyka to bardzo szerokie spektrum, w którym raz po raz przenoszę się z jednego pasma na drugie - od erpegów, powieści, komiksy, konwenty, mangi, anime, filmy, seriale, gry planszowe, po gry cyfrowe. Ciężko się od tej fantastyki uwolnić.

W sumie chciałam napisać, że ostatnio fajną książkę przeczytałam. Nie wiem czy jest to powrót do aktywnego czytania, ale naprawdę mnie wciągnęła pomimo sporej objętości. Mowa tutaj o "Z mgły zrodzonym". Był to powiew świeżości, który porównałabym do odczuć, jakie towarzyszyły mi przy pierwszym spotkaniu z prozą Gemmela, Moorcocka, Zelaznego, Eddingsa, Howarda, Williamsa. Fantasy, lecz zupełnie inne od kanonu, które wytyczył Tolkiem. Na końcu książki mapka i słowniczek pojęć - bardzo przydatne rzeczy. W dodatku ciekawy koncept magii, który jest niezwykle dobrze przemyślany i wpleciony w historię.

Te blisko siedemset stron pożarłam. Pomimo awersji do książek, a w szczególności fantasy, gdzie gnioty potrafią przytrafiać się nader często. Zaciekawiło praktycznie od pierwszej strony. Patrząc na okładkę nigdy bym nie przypuszczała, że kryje w sobie tak ciekawą treść. Choć język jest dość rozwlekły przypominając chociażby cykl Ambrai lub Adepta/Mistrza Magii, to jednak mnie nie nużył. Gdybym wiedziała, że powieść jest tak ciekawa z pewnością nie przeleżałaby mi kilka lat w kolejce.

Cóż, waham się czy sięgnąć po kolejną część cyklu, ale pewnie niedługo się złamię.

1 komentarz:

  1. Nie lubię jak piszesz w trzeciej osobie, bo mi to komuną zalatuje :D

    OdpowiedzUsuń